14.09.2025 16:22
31 wyświetleń
0 komentarzy
Organizatorzy mistrzostw świata w Tokio postanowili, że oba finały sprintu na 100 metrów odbędą się jednego dnia, na dodatek zaraz po sobie. I była to mocno kontrowersyjna decyzja, bo zanim jeszcze kibice zdążyli się nacieszyć czwartym w historii (10.61 s) czasem Melissy Jefferson-Wooden, która zdeklasowała rywalki, w tym Julien Alfred, to już do boju ruszali panowie. A tam Noah Lyles i Kishane Thompson zostali pogodzeni przez nowego króla sprintu. Też z Jamajki.
Zobacz cały artykuł w serwisie sport.interia.pl »